Topiel - Jakub Ćwiek

Jakub Ćwiek to pisarz i stand-uper. W swojej twórczości nie trzyma się jednego gatunku, a nawet schematu. Eksperymentuje i jest to piękne, bo nie spoczywa na laurach, cały czas szuka. Za każdym razem, gdy mam jego książkę w rękach, odnoszę wrażenie, że została napisana z pasją i zaangażowaniem. Wszystko jest przemyślane i dopracowane. Takie samo odczucie miałam w przypadku Topieli.

Tym razem nie ma fantastyki, jest thriller obyczajowy, który niczym wehikuł czasu przenosi czytelnika wprost do lat dziewięćdziesiątych i robi to niezwykle skutecznie. Czytając Topiel, uśmiechałam się pod nosem na wspomnienie Strażnika Teksasu lecącego w telewizji, czy naprasowanek na koszulkach, które pękały po kilku praniach.

Myślę, że każdy od rocznika 90 wstecz, doskonale kojarzy lato 1997. Ja miałam wtedy tylko siedem lat, a i tak dobrze pamiętam telewizyjne obrazy powodzian, zbiórki odzieży, jedzenia, środków czystości oraz Moją i twoją nadzieję, która tamtego lata nie opuszczała stacji radiowych. Ale nie od razu robi się strasznie.

Na początku poznajemy czterech nastoletnich chłopców, którzy są już zbyt dojrzali, by nazywać ich dziećmi, ale jeszcze zbyt młodzi, by określić ich dorosłymi. Chyba każdy z nas pamięta, jak ciężki to okres i jakie wyzwania za sobą niesie. (A jeśli ktoś zapomniał, odsyłam do Topieli. Przypomnicie sobie. ;) ) Szukanie własnej tożsamości, bardziej lub mniej udane próby postępowania właściwie i pierwsze przyśpieszone bicie serca. Hormony buzują, a emocje, których jeszcze nie potrafi się porządnie poukładać, nie dają spokoju.

Będąc nastolatką często zastanawiałam się, o czym i jak myślą chłopcy. W końcu mówiło się, że jesteśmy z innych planet. Jakub Ćwiek w Topieli zdradził mi rąbek tajemnicy i rzucił nieco światła na moje dawne wątpliwości, za co dziękuję. To była bardzo pouczająca lekcja.

Obserwujemy bohaterów, patrzymy na świat ich oczami, zaczynamy ich lubić i rozumieć. Przyglądamy się ich zmaganiom z codziennością, reakcją na powódź. I wiemy, że stanie się coś złego. Mamy to już zaznaczone na samy początku. Wiemy, że jakiś chłopak zginie w rwącej rzece. Ale czy będzie to jeden z tak bliskiej nam czwórki, czy zupełnie ktoś inny? O tym musicie przekonać się sami.

Bardzo fajnym zabiegiem okazał się przerywnik między rozdziałami w postaci „Luźnej kartki”.  Sytuacje, które nie odnoszą się bezpośrednio do naszych bohaterów, ale dają nam kilka bezcennych, a czasami również nieco niejasnych informacji, które jeszcze bardziej podsycają ciekawość.

Całość oceniam bardzo dobrze. I choć nie robię tego często z uwagi na brak czasu, czuję, że jeszcze kiedyś wrócę do tej książki. Być może dla samej radości powrotu do świata lat dziewięćdziesiątych.

Polecam gorąco!

Komentarze

Popularne posty