Pomiędzy - Opowiadanie
Oto kolejne opowiadanie. Jedno z moich ulubionych. Kiedy je pisałam, targały mną silne emocje związane z tą historią. Mam nadzieję, że wam też się udzielą. Choć trochę.
Tym razem fantastyka. Tak dla odmiany. Tematyka duchów i życia po śmierci.
Tekst nie był nigdzie publikowany i redagowany, więc za wszelkie wpadki pod tym względem przepraszam.
Jeśli ktoś nie lubi czytać dłuższych tekstów na blogu, zapraszam do odsłuchania historii na moim profilu autorskim TUTAJ lub do pobrania pliku na czytnik/telefon w formie epub/mobi/pdf TUTAJ.
Od niedawna opowiadanie dostępne również na wattpad.com
Miłej lektury życzy autorka. 😉
Po
śmierci czas płynie inaczej. Przemija szybciej gdy tego chcesz i zwalnia gdy zażądasz.
To jedna z nielicznych zalet bycia martwym i chyba najbardziej przydatna. Pod
warunkiem, że nad tym panujesz. Bycie niewidzialnym w wymiarze żywych też bywa
użyteczne, ale znacznie częściej irytuje. Tak samo jak brak jakiegokolwiek kontaktu
z materią i wszechobecna szarość. Lecz wszystko to można znieść. Ze wszystkim
się pogodzić i do wszystkiego przywyknąć. Nawet do przerażającej ciszy. Choć z
nią często bywa najtrudniej. Bo człowiek jest przyzwyczajony do dźwięków. Towarzyszą
mu w każdej sekundzie życia, począwszy od łona matki. Myślę, że większość
martwych, którzy utknęli Pomiędzy, oddaliby wiele za głupie tykanie zegara, czy
szum drzew. Wiele byleby tylko mieć coś, co choć trochę zagłuszy własne myśli.
Dusza
nie umiera. Nigdy. Teraz to wiem. Gdy umarłem, stało się to dla mnie równie
oczywiste, jak potrzeba oddychania za życia. Ona trafia do innego wymiaru. Nie
mam pojęcia, co tam jest. Niebo, piekło, powrót do świata żywych pod inną
postacią, czy jeszcze coś innego. Ale światło, które się widzi jest jasne i
daje ciepło. Nie fizyczne. Duchowe. Po prostu wiesz, że w tej jasności czeka na
ciebie coś dobrego. Ono jest i cię wabi. Przynajmniej ja je tak odbieram.
Widuję je regularnie. Pojawia się co jakiś czas i kusi. Pieści mnie swoim blaskiem,
ogrzewa, ale nie może mnie zmusić. To do mnie należy ruch. To mój wybór, więc
nie robię nic. Ignoruję światło, trwam Pomiędzy i godzę się na swoje prywatne
piekło.
Uważam,
że to nie Bóg wymyślił ideę czyśćca. To dusze takie jak ja. Dusze pragnące
odkupienia. Czyściec to właśnie kraina Pomiędzy. Miejsce gdy już umarłeś, ale
nie chcesz iść dalej, bo wiesz, że nie zasługujesz, bo nie chcesz zostawić
rodziny, bo czujesz się winny, bo masz wrażenie że jeszcze musisz coś zrobić.
Miejsce gdzie dusza błąka się bez celu, ogląda świat przez wygłuszającą szybę i
myśli.
Myśli.
W obecnej sytuacji przypominają samobiczowanie. Szamoczę się sam ze sobą, a żal
i smutek rozszarpują mnie od środka. I ta samotność. Ona też jest karą.
Człowiek jest stworzeniem stadnym, a w Pomiędzy zostaje zupełnie sam. Nikt go
nie słyszy, nawet inne duchy. Zwykle mijamy się, nawet na siebie nie patrząc.
Każdy pogrążony w swoich wspomnieniach albo zagapiony na świat zostawiony za
sobą. Kiedyś próbowałem porozumieć się na migi z inną duszą. Kilka razy. Zwykle
odpowiadała mi obojętność lub wrogość. Nikt nie szukał przyjaźni. Byliśmy tu by
się karać, by odkupić grzechy, a samotność jest najlepszym wyborem. Właściwie
nie ma innego. Nie możemy się okaleczyć, nie możemy się zabić, nie możemy
płakać, ani krzyczeć. Nic.
Leżę,
a raczej lewituję nad łóżkiem. Przyglądam się jej długim rzęsom i ciemnym
włosom. Staram się przypomnieć sobie ich fakturę. Kiedyś uwielbiałem
przeczesywać je palcami. Wiem, że były delikatne i ładnie pachniały. Czy nadal
takie są? Zbliżam do nich dłoń i staram się powtórzyć dobrze znany gest. Nic
nie czuję. Dłoń przenika przez nią, jakby to ona była duchem, a nie ja. Patrzę
zatem na nią, czując się jak potępieniec, którym jestem. Wydłużam czas spędzony
na obserwacji. Lubię gdy jest spokojna i żałuję, że jest tak tylko wtedy, gdy
śpi. Z nastaniem świtu w jej oczach dojrzę szarość, smutek i ból. Pamiętam, że
jej oczy były niebieskie. Wiem to, choć nie potrafię sobie przypomnieć, jak
wygląda ten kolor. To smutne.
Za
plecami czuję ciepło. Zaciskam powieki. Znowu. Pojawiło się, by mnie mamić.
Obracam się i czuję mrowienie w nogach. Cała moja dusza rwie się w stronę tego
światła. Przez chwilę czuję pokusę, by się poddać. Wstaję i robię kilka kroków
w tył. Nie należy mi się spokój. Nie po tym, co zrobiłem.
Czas
wraca do normy. Zdekoncentrowałem się i przestałem go pilnować. Wzdycham, a
przynajmniej tak bym zrobił, gdybym nadal oddychał. Będę musiał przewinąć tan dzień.
Nie mam siły znowu oglądać jej zmagań ze światem. Wiem, że powinienem, ale
robiłem to już tyle razy, że ból stał się nie do zniesienia. Po roku potrzebowałem
odpoczynku. Dlatego przez ostatnie kilka tygodni ograniczyłem się do leżenia
obok niej na łóżku. Trochę pomogło, ale nie bardzo. Dalej myślę i rozpamiętuję.
Jej łzy, gdy się dowiedziała, pogrzeb, złość, smutek i depresję. Wszystko to wraca
tak często, że właściwie nigdy mnie nie opuszcza.
Światło
migota. Chcę, żeby zgasło. Ale nie. Pojawia się w nim postać. Cholera. Nie mam
teraz ochoty na dyskusje.
Jasność
kurczy się i znika. Dopiero wtedy widać coś ponad zarys sylwetki. Wygląda jak
zawsze. Przystojny, w białym uniformie, o lekko błyszczącej skórze. Wydaje się,
że świeci na tle wszechobecnej szarości.
-
Daj mi spokój – formułuję myśl i odwracam się w stronę Julii.
Nie
patrzę na niego. Nie chcę go tutaj.
-
Musisz przestać.
Drżę.
Jego głos dudni w mojej głowie. Jest jedynym, co mogę usłyszeć w tym miejscu. Za
każdym razem wyzwala we mnie tęsknotę za tym i resztą zmysłów, których mnie
pozbawiono. Chciałbym go znienawidzić, ale jest taki jedwabisty, przyjemny jak
powiew letniego wiatru. Jak to jest czuć na skórze wiatr?
-
Szkoda twojego czasu – burczę i wgapiam się w jej spokojną twarz.
-
Chodź ze mną. To nie jest miejsce dla ciebie.
Oczywiście, że to miejsce dla mnie. Pomiędzy. Moja kara. Jedyny
sposób, by nadal z nią być.
-
Jesteś tutaj zupełnie bezużyteczny. Nic nie możesz zrobić. Nie dla niej.
-
Odejdź.
-
To był wypadek.
Gromię
go wzrokiem.
-
Odejdź!
Stoi
niewzruszony. Mam ochotę rzucić się na niego z pięściami, ale boję się, że
przez niego przeniknę.
-
Nie chciałeś tego.
-
Ale zrobiłem. To moja wina!
-
Tylko ty tak uważasz. Nawet ona stara się zacząć od nowa. Walczy, a ty się
poddałeś.
Co?
Przepiękna
brew jaśniejącego mężczyzny nieznacznie podjeżdża do góry.
-
Nie wiesz – stwierdza. – W takim razie sprawdź. – Pstryka palcami. Obok niego
pojawia się światło. Takie piękne… - Ona już się z tym uporała. Wybaczyła ci,
ale to nic nie znaczy. To ty musisz sobie wybaczyć. Tylko tyle dzieli twoją
duszę od spokoju.
Zniknął,
zabierając ze sobą całe ciepło i jasność.
Kładę
się obok niej i śledzę spokojne ruchy klatki piersiowej. Wyobrażam sobie bicie
jej serca. Chciałbym je usłyszeć. Zawsze lubiłem ten dźwięk.
Nigdy
nie uważałem się za złego człowieka. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, a
przynajmniej nie z premedytacją. W kontaktach z ludźmi starałem się być
uczciwy. Nikomu nie życzyłem źle. Nawet, jeśli ktoś mnie zranił.
Spoglądając
wstecz, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że moje życie było dobre. Spokojne
dzieciństwo w kochającej rodzinie, przyjaciele, udane życie uczuciowe, godna
praca i kochająca żona. Wszystko przychodziło mi łatwo. Powinienem się domyślić,
że gdzieś czai się haczyk.
Pamiętam
tamten dzień. Wracaliśmy do domu. Jakiś kwadrans wcześniej słuchałem szybkiego
bicia serca naszego dziecka. Właśnie kończył się pierwszy trymestr ciąży. Uważałem,
że to już najwyższy czas na zwolnienie lekarskie. Julia może nie dźwigała w
pracy ciężarów, ale żyła w stresującym środowisku. Zamiast biegać po Warszawie
za klientami jak kot z pęcherzem, powinna siedzieć w domu i odpoczywać. Takie
było moje zdanie. Ona miała całkiem inne.
-
Kiedy zamierzasz wziąć L4? – zapytałem, podkręcając klimatyzację. Zawsze gdy
się denerwowałem, robiło mi się ciepło.
-
Ciąża to nie choroba. Mogę pracować.
-
Tylko po co? Zapłacą ci pełne wynagrodzenie…
-
Bez premii.
-
Więc chodzi o pieniądze?
Wyrzuciła
ręce w górę.
-
Nie! Chodzi o to, że gdy zniknę z rynku na tak długo, zastąpi mnie ktoś inny.
Stracę klientów i renomę. Zapomną o mnie.
-
Czyli co? Masz zamiar pracować do samego końca?!
Wzruszyła
ramionami i zaraz je potarła.
-
Cholera, chcesz mnie tu zamrozić? A może myślisz, że jak się przeziębię to
rzucę pracę i zostanę twoją wymarzoną kurą domową?
Wyłączyłem
klimatyzację.
-
Przestań. Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Chcę dla was jak najlepiej.
Tyle.
-
Więc ze mnie zejdź i daj robić to w czym jestem dobra.
-
Ok. A po porodzie? Jaki masz plan? Chcesz urodzić i co? Od razu polecisz do
klientów z noworodkiem przy piersi?
Skrzywiła
się.
-
Jezu, nie wiem jeszcze. Może z dwa miesiące zostanę w domu. Tak też mogę
pracować, ale niezbyt długo.
Czułem,
że robię się cały czerwony. Z tęsknotą spojrzałem na deskę rozdzielczą i
przycisk A/C.
-
A potem? Będziesz biegała do klientów z wózkiem?
Spojrzała
na mnie jak na idiotę.
-
Chyba są nianie, prawda?
Wyglądało
na to, że mieliśmy zupełnie różne wizje przyszłości.
-
Chcesz oddać nasze dziecko pod opiekę obcej osobie?
-
A niby co innego mamy zrobić? Poprosić moją mamę, żeby zrezygnowała z pracy?
-
A nie możesz wziąć dłuższego urlopu?
-
Jeśli tak zrobię, nie będę miała do czego wracać.
-
Znajdziesz coś innego.
Zgromiła
mnie wzrokiem. Gdyby miała super moce już byłbym kupką popiołów.
-
Sam się zwolnij, jak jesteś taki mądry. Albo lepiej, idź na urlop tacierzyński.
Już
chciałem jej odpowiedzieć, kiedy zadzwonił mój telefon. Sięgnąłem do kieszeni i
wyciągnąłem aparat. Wydawało mi się, że wszystko dzieje się jednocześnie. Smartphone
wyślizgnął mi się ze spoconej dłoni, próbowałem go złapać. Julia krzyknęła. Później
był huk, zgrzyt metalu i ciemność.
Tak
skończyło się moje życie. Przez nieuwagę.
Kolejne
co pamiętam to szary świat, przejmująca cisza i to anielskie światło. I w
tamtej chwili pewnie poszedłbym w jego stronę, gdybym nie obejrzał się za
siebie. Nasz samochód stał na środku skrzyżowania wgnieciony w tira od strony
kierowcy. Gdybym do tamtej chwili miał wątpliwości, że nie żyję, właśnie bym
się ich pozbył. Na oko nie zostało ze mnie nic, co warto by zbierać. Smutne,
ale prawdziwe.
Odwróciłem
się od światła i pobiegłem przed siebie. Wokół zbierał się tłum. Nikt mnie nie
zauważył, ani nie słyszał mojego spanikowanego głosu. Zatrzymałem się przy
drzwiach pasażera w tym samym momencie co ekipa ambulansu. Poruszali ustami,
ale ich nie słyszałem. Nic nie słyszałem. Wtedy zganiłem to na ogłuszenie.
Przyglądałem
się, jak wyciągają moją żonę z kupki metalu. Była nieprzytomna i zachlapana
krwią, ale żyła. A przynajmniej tak wywnioskowałem z zachowania ratowników.
Wyciągali ją ostrożnie, choć widać było, że się spieszą. W stronę swojego ciała
nie spojrzałem ani razu.
Kiedy
karetka odjechała, zacząłem panikować. Chciałem być przy Julii. Musiałem się
upewnić, że nie odniosła żadnych trwałych obrażeń. Gdy pomyślałem o naszym dziecku,
zacząłem płakać. A przynajmniej się starałem, bo jak się okazało dusze nie mogą
wydzielać łez. Skończyło się na tym, że przez kilka minut wyłem jak dzikie
zwierzę i rwałem sobie włosy z głowy.
Gdyby
ktoś w momencie śmierci wręczył mi instrukcję poruszania się po świecie
Pomiędzy, zamknąłbym oczy, wyciszyłbym się i pomyślał o Julii. Wtedy w mgnieniu
oka byłbym przy niej. Nikt tego nie zrobił, więc przez kilka godzin biegałem
ulicami jak wariat. Udało mi się teleportować, kiedy wyszedłem z trzeciego
szpitala z kolei. Zrezygnowany usiadłem na ławce i przymknąłem powieki. Nagle
stałem przy metalowym łóżku na którym leżała. Miała zamknięte oczy, ale
oddychała. Widziałem ruch klatki piersiowej. Próbowałem jej dotknąć, ale moje
dłonie przez nią przepłynęły. Krzyczałem, ale nie miałem głosu. A ona spała
dalej.
Nie
wiedząc co robić, podszedłem do karty pacjenta. Nie potrafiłem odczytać lekarskich
hieroglifów. Zacząłem chodzić od ściany do ściany, aż przyszła pielęgniarka.
Pogrzebała coś przy kroplówce, zmierzyła jej temperaturę i wyszła. Nie słyszała
mnie, nie widziała, ani nie czuła.
Trwałem
tam kilka dni. Pojedyncze słowa odczytywałem z ruchu warg lekarzy i gości.
Potem próbowałem złożyć wszystko w całość, ale albo nic sensownego mi z tego
nie wychodziło, albo dochodziłem do takich rzeczy w które nie chciałem wierzyć.
W
międzyczasie Julia zaczęła budzić się coraz częściej. Czułem, że robi to
niechętnie. Wiedziałem, że było jej ciężko. Mnie też, ale ja już się nie
liczyłem.
Nie
wiem ile dni spędziliśmy w szpitalu. Straciłem rachubę. W dniu wypisu
przyjechali po nią rodzice. Mieli ze sobą wózek inwalidzki. Początkowo
myślałem, że jest po prostu osłabiona. Później dotarła do mnie prawda.
Co
jakiś czas pojawiało się światło. Ignorowałem je. Musiałem się upewnić, że
Julia da sobie radę. Szczególnie po spaleniu wszystkich zdjęć USG naszego
dziecka.
Chodziłem
za nią krok w krok. Minęło trochę czasu zanim nauczyłem się nie przenikać przez
materac łóżka. Jeszcze więcej zanim zdobyłem władzę nad czasem. Ale ile bym nie
ćwiczył, nie potrafiłem jej dotknąć. Tkwiłem w szarym, głuchym świecie, od
czasu do czasu rozświetlanym światłem i krótkimi wizytami jaśniejącego
mężczyzny.
Pamiętam
jej pierwsze wyjście z domu. Poszliśmy na cmentarz. Na mój grób. Wyglądało na
to, że oboje przegapiliśmy pogrzeb. Siedziała na swoim wózku. Obok niej stała
jej matka. Julia odpaliła znicz i poprosiła ją, żeby położyła go na nagrobku.
Powiedziała, że za mną tęskni i zapłakała. Zazdrościłem jej tych łez.
Nie
wiem dlaczego, ale mnie nie znienawidziła. Wiem, bo to czułem. Widziałem w
spojrzeniu, kiedy pakowała moje rzeczy i gdy zerkała na nasze ślubne zdjęcie.
Skoro ona nie chciała, ja zrobiłem to za nas oboje.
Teraz
otwiera oczy. Ostatnio w tym właśnie momencie zaczynałem przyśpieszać czas.
Dziś tego nie robię.
Przyglądam
się jej, kiedy podciąga się do pozycji siedzącej i wyćwiczonymi ruchami
przechodzi na wózek. Silnymi ramionami wprawia koła w ruch i znika za drzwiami
łazienki.
Stoję
obok łóżka. To była jedna chwila, ale ja wiem, że coś się zmieniło. Julia nie
zwlekała z wstaniem, a jej oczy… Jej oczy były spokojne.
Wychodzę
za nią z mieszkania. Tym razem nie ma na sobie dresów, ale spodnie i koszulę.
Chyba białą, bo dosyć wyraźnie odznacza się na tle otaczającej nas szarości.
Kierujemy się w stronę przystanku. Kiedy się do niego zbliżamy, na twarzy Julii
pojawia się delikatny uśmiech. Już zapomniałem jaki to piękny widok.
Macha
do kogoś. Zmuszam się, by oderwać od niej wzrok. Podchodzi do nas mężczyzna. Jest
niższy niż ja i bardziej krępy. Nie odrywa spojrzenia od jej twarzy, co mnie
drażni. Wiem, że w mojej sytuacji zazdrość jest bez sensu, ale to silniejsze
ode mnie. Najgorsze jest to, że Julia odpowiada mu tym samym.
Podjeżdża
autobus. Niskopodłogowy ze zsuwanym podestem dla niepełnosprawnych. Drzwi się
otwierają, ale podest nadal jest tam, gdzie był. Mężczyzna wchodzi do środka i
krzyczy coś w stronę kierowcy. Podest się obniża, a on pomaga jej wjechać
wózkiem. Julia wygląda na zażenowaną, choć widać że jest wdzięczna.
Stoję
obok nich i obserwuję, jak rozmawiają. Nie wszystko rozumiem, ale chyba ma to
związek z pracą. Ich rozmowa mnie nudzi, aż do momentu w którym on zaprasza ją
na kolację. Obaj wpatrujemy się w Julię. Obaj niecierpliwie wyczekujemy odpowiedzi.
W końcu potakuje głową. Na twarzy mężczyzny pojawia się szeroki uśmiech. Na
mojej nie do końca…
Obserwuję
ją dalej. Znalazła pracę w biurze. Wiem, że jej nie potrzebuje, bo byłem
solidnie ubezpieczony, ale się cieszę. Kontakt z ludźmi wydaje się o niebo
lepszy, niż ciągłe leżenie w łóżku i oglądanie telewizji.
W
drodze powrotnej wsiada do nieodpowiedniego autobusu. Irytuje mnie, że nie mogę
jej o tym powiedzieć. Dopiero kiedy wysiadamy, orientuję się, że wcale się nie
pomyliła. Kupuje znicz i brukowaną alejką kierujemy się w głąb cmentarza. Dawno
tu nie byłem.
Julia
podpala knot i kładzie lampion na nagrobku. Chwilę milczy, a potem zaczyna
mówić. Przesuwam się, żeby widzieć jej usta.
-
Od rana o tobie myślę – szepcze, a jej oczy nabierają szklistego wyrazu. –
Tęsknię za tobą.
Kucam,
by nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości.
-
Ja też za tobą tęsknię – mówię, ale ona wchodzi mi w słowo.
-
Wiesz… Chcę zacząć od początku. Potrzebuję tego. Ja… przepraszam. Kocham cię.
Zawsze cię będę kochać, ale… muszę żyć.
Płacze.
Ja też, choć nie mam łez. W tej chwili jeszcze bardziej pragnę jej dotknąć.
-
Ostatnio wydawało mi się, że potrafię. Czułam się silna. Silniejsza niż
kiedykolwiek, ale dzisiaj… Dzisiaj wszystko wraca… Boże, tak mi ciężko.
Gdybym
oddychał, to chyba bym przestał.
-
Mam nadzieję, że tam gdzie jesteś, jesteś szczęśliwy.
Całuje
opuszki palców i przykłada je do marmuru. Ociera łzy i manewruje wózkiem, by
zawrócić. Odjeżdża, a ja stoję w miejscu i patrzę jak odchodzi.
Przez
kilka kolejnych godzin snuję się po mieście. Zaczepia mnie inny duch, ale
kompletnie go ignoruję. Wracam do niej wieczorem. Zastaję ich pod drzwiami. On
pochyla się, a ona zadziera głowę. Ich pocałunek jest nieśmiały i niezdarny,
ale gdy się kończy, wiem że oboje są zadowoleni. Mi pęka serce.
Wchodzę
za nią do mieszkania i przyglądam się jej uśmiechowi. Nagle dociera do mnie, że
to zasługa tamtego mężczyzny.
Julia
kładzie się do łóżka. Cierpliwie czekam, aż zaśnie. Dziś nie bawię się czasem.
Kładę
się obok niej i bardzo powoli zbliżam do niej swoje usta. Wyobrażam sobie
fakturę i ciepło jej skóry, które normalnie bym poczuł.
Wstaję,
kiedy pojawia się znajome ciepło. Mężczyzna jaśnieje przede mną, jak latarnia w
ciemnościach.
-
Moja obecność na nią wpływa, prawda? – pytam, choć już znam odpowiedź.
Ogranicza
się do krótkiego skinięcia głową.
-
Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?
-
Wybaczyłeś sobie?
-
To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-
Jest.
Obracam
się i patrzę na jej spokojną twarz. Zastanawiam się nad pytaniem mężczyzny. Mam
dosyć Pomiędzy. Dziś to zrozumiałem. Nie jestem w stanie dłużej się karać.
Chciałbym to skończyć. Chciałbym zwrócić jej wolność. Wiem, że mogę to zrobić z
czystym sumieniem. Ma wokół siebie kochających ludzi i mężczyznę, któremu
zależy. Troszczy się o nią i nie zwraca uwagi na jej kalectwo. Gdybym mógł,
dałbym im błogosławieństwo.
-
Możesz.
-
Co? - Zerkam na mężczyznę. Teraz stoi obok mnie.
-
Możesz życzyć im szczęścia. To to samo.
-
Tylko tyle?
-
Tak.
Więc
formułuję myśl i opakowuję ją w pragnienie. Posyłam je w jej stronę.
-
To coś da?
Mężczyzna
się uśmiecha. Pierwszy raz odkąd go znam.
-
Tak.
-
To dobrze. – Chwilę milczymy. – Z tym wybaczeniem… Nie wiem, czy potrafię.
Zerka
na mnie.
-
Wystarczy, że postanowisz.
Po
chwili uśmiech mężczyzny staje się jeszcze szerszy. Kładzie dłoń na moim
ramieniu.
-
Lepiej już stąd chodźmy.
Tym
razem się nie opieram. Robię krok i pochłania mnie jasność.
Autor: Paulina Wysocka-Morawiec
Komentarze
Prześlij komentarz