Miłość duszy. Żyj miłością, którą zaplanowałeś, zanim się urodziłeś - Robert Schwartz

Ciągle trafiasz na nieodpowiedniego partnera / partnerkę? A może od lat tkwisz w nieszczęśliwym związku? Straciłeś bliską Ci osobę? A może masz ją obok siebie, ale już od dawna nie zaznaliście wzajemnej bliskości? Większość z nas w sferze uczuć ma jakieś problemy. Najróżniejsze. Każdy zmaga się z nimi jak najlepiej potrafi. Niekiedy akceptujemy nasz los, innym razem wewnętrznie się buntujemy. Ale co, jeśli sami zgodziliśmy się na to, co nas spotyka i z czym musimy się mierzyć? Co, jeśli sami dla siebie to wybraliśmy? Czy ma to w ogóle jakieś znaczenie? Och, dla mnie ogromne.

Temat reinkarnacji nie jest czymś niezwykłym na moim blogu. Wcześniej wspominałam tutaj o książkach doktora Michaela Newtona. Teraz przyszła pora na „Miłość duszy” Roberta Schwartza, obok której nie potrafiłam przejść obojętnie w księgarni. Spójrzcie na podtytuł: „Żyj miłością, którą zaplanowałeś, zanim się urodziłeś.” To on tak silnie do mnie przemówił, bo sugeruje, że cokolwiek mnie w życiu spotyka, wybrałam to dla siebie sama. Jest to niezwykle uzdrawiająca myśl, przynajmniej w moim przypadku.

Teraz część głęboko wierzących katolików mnie zlinczuje, a na „Miłość duszy” w najlepszym razie krzywo spojrzy. Dlaczego? Bo nasza wiara nie uznaje reinkarnacji. Dla mnie ewangelia wcale tego nie wyklucza, ale każdy może mieć swoje zdanie. Niemniej mnie idea kilku wcieleń duszy, w czasie których stara się ona rozwinąć, jest niezwykle budująca, a wręcz pocieszająca. Myśl, że dusza jest wieczna, że śmierć wcale nie jest niczym strasznym, ale po prostu powrotem do domu, że nasi bliscy zawsze są przy nas, w każdym możliwym wymiarze, jest dobra. Łatwiej stawiać czoła wyzwaniom, które mnie spotykają, kiedy myślę, że kiedyś były dla mnie jedną z możliwych ścieżek i mimo wszystko się na nie zdecydowałam, bo wierzyłam, że dam sobie z nimi radę.

Jeśli przyjąć za prawdziwą instytucję patronów, aniołów stróży, czy jak ich nazwać, mogę wysunąć tezę, że ta powieść trafiła do mnie za ich sprawą. Już niemal ją kończyłam, kiedy przyszło mi stracić bardzo bliską osobę. To nie była spodziewana śmierć lecz wypadek. Wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Powaliła mnie na kolana. A jednak nie załamałam się, bo wszystko, co było na kartach powieści, dało mi pocieszenie. Od wiary, że mój tata jest teraz w miejscu pełnym spokoju i miłości, do świadomości, że to był czas jego odejścia, jego chwila. Teraz on jest już w domu, a my dalej kontynuujemy swoje lekcje, które sami sobie zadaliśmy. I choć będę tęsknić za jego fizyczną obecnością, zawsze mogę mieć nadzieję, że będzie gdzieś obok mnie, zwłaszcza wtedy, gdy będę go potrzebować.

„Miłość duszy” pomogła mi w żałobie, ale również w związku. O sowich problemach nie będę tutaj pisać. Wystarczy Wam wiedza, że je mam, jak niemal każdy. Mój największy problem polegał na tym, że buntowałam się przeciwko nim. Miałam pretensje do siebie, do partnera, do losu. Byłam wściekła. Teraz troszeczkę lepiej to wszystko rozumiem, a myśl, że to jest po coś, że ma mnie czegoś nauczyć i to na moją własną prośbę, w pewien sposób daje mi spokój i ukojenie. Zupełnie jakbym dopiero teraz zaakceptowała los, który sama sobie przeznaczyłam.

W „Miłości duszy” poruszanych jest kilka problemów. Jest zdrada, impotencja, wczesna utrata partnera, samotność, czy celibat w związku. Gdzieś pomiędzy tym wspomniana jest przemoc, brak samoakceptacji i wewnętrznej miłości, a także kilka innych ważnych problemów do przerobienia. Każdy rozdział  to opis przypadku danej osoby, następnie regresja do życia między wcieleniami, aż w końcu sesja z medium i słowo podsumowania. Wiele mądrych rzeczy można w tej powieści wyczytać, choćby to, jak ważna w życiu jest wdzięczność albo chociaż akceptacja. Bo wszystko, co nas spotyka ma jakiś cel i jest ważne. Nawet te złe rzeczy. Wszystko w ostatecznym rozrachunku jest dla nas dobre, jeśli nie na tym świecie, to na pewno dla naszej duszy na głębszym poziomie.

Polecam całym serduszkiem „Miłość duszy”. I tym, którzy borykają się z problemami romantycznymi, i tym, którzy pełni buntu oraz złości walczą z losem. Wściekłość Was napędza, ale ostatecznie jesteście tylko Don Kichotami. Lepiej zatrzymajcie się, rozejrzyjcie, uwierzcie, że wasz ból ma sens, zaakceptujcie go, a dostrzeżecie, że nie otaczają Was żadne potwory, ale zwykłe wiatraki napędzane wiatrem.

Na zakończenie tej recenzji życzę Wam i sobie dużo, dużo miłości, współczucia, zrozumienia i wewnętrznego spokoju. Bądźcie dzielni na ścieżce, którą dla siebie wybraliście.

Więcej nowości znajdziecie na TaniaKsiazka.pl

Komentarze

Popularne posty