Mama na etacie kontra zimowe infekcje, czyli dylematy pracującej mamy.

 Bycie pracującą mamą nie jest proste, a już szczególnie w sezonie jesienno-zimowym. Infekcje czepiają się dzieci niczym guma do żucia podeszwy buta. Przechodzą jedna w drugą, zapewniając rodzicom istny dzień świstaka.

Sami zobaczcie. Idą takie małe pociechy do przedszkola, integrują się w najlepsze, aż KICH! Katarek, kaszelek, temperaturka, biegunka – zależy, co się trafi. (Nie daj Boziu kumulacja…) Po jakimś czasie objawy ustępują, a dziecko wraca do przedszkola. Mija tydzień, jak dopisze szczęście to ze dwa i… KICH! Powtórka z rozrywki.

Jeszcze pół biedy, kiedy któryś z rodziców stacjonuje w domu na stałe albo chociaż może przejść na zdalne. Jeśli jednak oboje muszą opuścić rodzinne gniazdo na osiem godzin plus dojazd, co wtedy z dziećmi? Przecież gdyby tak rzucać szefostwu co tydzień przed nos L4 na opiekę nad chorymi dziećmi, to próżno byłoby szukać w ich twarzach choćby cienia zadowolenia.

Na początku wspomniałam o mamach, bo w naszym cudownym kraju bywa tak, że najczęściej jednak to mężczyzna zarabia więcej. Zatem jego wypłaty zredukowanej do 80% jakoś tak bardziej żal. Ponadto z mamą zdrowieje się lepiej. (Bez urazy tatusiowie. Też jesteście super, ale sami wiecie…) Mama ogarnie ciepłem, przytuli, zaśpiewa i zawsze wie co robić albo sprawia takie wrażenie. Tym wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa.

Jeśli taka mama pracuje, to nagle staje się rozdarta pomiędzy dwoma obowiązkami, a właściwie dwoma swoimi światami. I co by nie zrobiła, będzie jej źle. Jeśli zostanie w domu z dziećmi, zawiedzie w pracy. Jeśli pójdzie do pracy, zawiedzie dzieci i okaże się złą matką. Pół biedy jeśli ma w zanadrzu wyjście awaryjne. Chwała dziadkom, ciociom i opiekunkom! Niemniej zawsze jest to dla tych osób dodatkowe obciążenie i stres. Bo już sama opieka nad zdrowym, CUDZYM dzieckiem to wielka odpowiedzialność, ale nad chorym, to już ostra jazda dla tych najodważniejszych. Chore dzieci są słabe, zmierzłe, popłakują, że jest im źle i chcą do mamy. Do tego trzeba pamiętać jakie leki i kiedy podać, a w razie nagłego pogorszenia stanu zdrowia podopiecznych, należy szybko i zdecydowanie działać. - Dla każdego śmiałka jakiś medal w nagrodę poproszę.

Pracujące mamy nieraz znajdują się w sytuacjach nie do pozazdroszczenia. Ja w takiej tkwię od początku grudnia do nadal i z wielką nadzieją wyglądam wiosny, większej produkcji naturalnej witaminy D, a wraz z nią odporności na infekcje.

Długo próbowałam jakoś sobie radzić. Korzystałam z pomocy dziadków. Miałam przy tym przeogromne wyrzuty sumienia, że nie ma mnie przy gorączkujących dzieciach, a rodziców obciążam dodatkowym stresem. Niemniej w pracy ciężki czas, więc urlopy niemile widziane, a przynajmniej nie tyle, ile było trzeba. Jednak i przed L4 się nie ustrzegłam, bo ostatecznie wylądowałam tu, gdzie jestem i próbuję wszystko sobie poukładać.

Wpis, który czytacie, piszę w szpitalu. Nadaję go z oddziału pediatrii, gdzie spędzam nieplanowany, przymusowy czas izolacji od świata. Towarzyszę czteroletniej córce w infekcji, która jakoś nie chce nam odpuścić. Jednocześnie trzymam kciuki za pozostałą w domu pięciolatkę, która przechodzi to samo, ale łagodniej. (Jeszcze raz chwała dziadkom.)

Trochę w tym wpisie narzekam, ale przy okazji wołam o pomoc. Może Wy, pracujące mamy, macie jakiś złoty środek? Jak sobie radzicie w takich sytuacjach? Bez wahania bierzecie zwolnienie w pracy, czy jednak próbujecie wszystko pogodzić i jakoś organizujecie pracę przy chorych dzieciach?

Komentarze

Popularne posty