Miłość bez ograniczeń - OPOWIADANIE

Dziś przychodzę do Was z opowiadaniem walentynkowym. Spóźniłam się, to fakt. Przyznam się nawet, że prawie odpuściłam, bo w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że i tak nie zdążę. Później jednak pomyślałam, że tradycji musi stać się zadość, nawet jeśli z kilkudniowym poślizgiem.

Poznajcie Roberta Krupę i Barbarę Dębską. Osobistości całkiem różne, oryginalne, a jednak pasujące do siebie jak dwa kawałki układanki. Są dowodem na to, że na miłość zasługuje każdy i nie zna ona żadnych ograniczeń.
Opowiadanie trochę zabawne, a jednak niosące ze sobą pewien ważny dla mnie przekaz.

Dla osób czytających na wattpadzie link niżej. Tekst dostępny również w treści postu. 
Przyjemności z lektury. 😀


***

Robert Krupa skończył czterdzieści lat. Jego życie nie wyglądało tak, jak to sobie wymarzył, choć musiał przyznać, że mogło być gorzej. Ostatecznie miał swoją własną praktykę weterynaryjną, a jego pacjenci go lubili. Nawet pomimo termometru w tylnych otworach ciała, czy licznych zastrzyków, które serwował. Może czuły, że tak naprawdę nigdy nie zrobił i nie zrobi nikomu krzywdy, że kocha zwierzęta miłością szczerą i pełną ciepła. Może wiedziały, że tylko w nich może znaleźć przyjaciół. Takich prawdziwych, którzy nigdy nie będą z niego szydzić za plecami, a już na pewno nie prosto w twarz.

Robert nie miał wiele poza swoim gabinetem. Był introwertykiem i jakoś tak wyszło, że nigdy nie szczycił się pokaźnym gronem znajomych. Raczej stronił od ludzi, którzy przeważnie traktowali go z góry. No dobrze, prawdę mówiąc los pokazywał mu już od najmłodszych lat, że większość osób jest okrutna i tylko nieliczni są warci najmniejszego zachodu. Ze wszystkich tych powodów posiadał tylko jednego przyjaciela. Niestety widywał się z nim rzadko. Zbyszek był bowiem wielbicielem podróży zagranicznych. Od najmłodszych lat rządny przygód, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż tydzień. Lubił jednak Roberta, bo jako jeden z niewielu, spędzał z nim czas zupełnie bezinteresownie. Nie zważał na jego pokaźny majątek, ani koneksje i zawsze był, gdy Zbyszek potrzebował pogadać.

Zatem czterdziestoletni Krupa żył samotnie. Nie miał żony, ani dzieci. To jedno marzenie pozostało niespełnione. Może przez dystans Roberta w stosunku do nowych osób. Może przez to, że nigdy jeszcze nie poczuł do kobiety niczego wznioślejszego niż sympatia. Może przez to jaki po prostu był, a był iście oryginalny w swoim sposobie bycia i uporze, by nie zmieniać w sobie niczego. Wychodził bowiem z założenia, że skoro on żyje z samym sobą i samego siebie lubi dokładnie takiego, jakim był, inni nie mieli nic do gadania. Albo go akceptowali, albo nie. Nie jego zmartwienie.

Tego dnia Robert Krupa wracał z pilnego wezwania do porodu labradorki, która wydała na świat pięć szczeniąt, o mały włos sama się z nim przy tym z nim nie żegnając. Weterynarz jednak zdążył, pomógł i czuł z tego tytułu satysfakcję, która znaczyła dla niego więcej niż pokaźne wynagrodzenie, czy wylewne podziękowania właścicieli suki.

Prowadził samochód. Mimowolnie się przy tym uśmiechał do świata przelatującego za szybą. Był przekonany, że nic nie popsuje mu humoru, dopóki przed jego oczami nie pojawił się biały dym uciekający spod maski. Robert zmarszczył brwi, spojrzał na deskę rozdzielczą i niemal od razu je uniósł. Wskaźnik temperatury silnika stykał się z czerwoną kreską, co nie wróżyło niczego dobrego.

Robert był mężczyzną, ale na samochodach znał się tyle, co kura na lataniu. Wiedział tylko, jak prowadzić, gdzie dolać oleju i płynu do spryskiwaczy. Mimo to był świadomy, że przegrzanie silnika i dym spod maski to nie byle przelewki. Czym prędzej zjechał więc na pobocze, zgasił silnik i włączył światła awaryjne. Wysiadł, stanął naprzeciw auta i podrapał się po zakolu.

- Co by tu tełaz? – zamruczał pod nosem.

Zastanawiał się, czy otwierać maskę, czy może jednak nie. Pomyślał, że jeśli to pożar, to dostarczanie ogniowi większej dawki tlenu, nie będzie najlepszym posunięciem. Z drugiej jednak strony, mógłby lekko ją uchylić i prysnąć do środka zawartością gaśnicy. Pokiwał do siebie głową, ruszył do bagażnika i przy okazji poszukiwania sprzętu przeciwpożarowego, znalazł trójkąt, o którym w całym tym przejęciu kompletnie zapomniał.

Gdy już rozstawił zabezpieczenie w odpowiedniej odległości, wrócił na przód samochodu. Dymu było jakby mniej, więc znowu się zawahał. Postanowił obserwować sytuację, a przy okazji zadzwonić po pomoc.

Wybrał numer, dziękując miłej pani od ubezpieczeń, że doradziła mu OC poszerzone o Assistance. Wytłumaczył, co się stało i gdzie jest oraz zapytał o radę, co do otwierania bądź nie otwierania maski. Młody chłopak, który przyjął zgłoszenie, popisał się wiedzą dorównującą Robertowi, ale obiecał, że poprosi, by ktoś z pomocy drogowej do niego zaraz zadzwonił.

Krupa stał i obserwował biały dym, aż ten całkiem zniknął. Odstawił gaśnicę i uznał, że najgorsze ma za sobą. Pomimo obietnic chłopaka z ubezpieczalni, jego telefon uparcie milczał. Usiadł więc w pobliskim rowie, oparł się o drzewo i czekał.

Gdyby nie przejeżdżające samochody, okolicę mógłby uznać za cichą i sielską. Otaczały go pola, a budynki majaczyły dopiero hen daleko, wyglądając jak małe pudełka po zapałkach. Nad głową Roberta ćwierkały ptaki, które co jakiś czas przeskakiwały z gałęzi na gałąź w koronie drzewa. Mężczyzna przymknął oczy i chyba usnął, bo ledwie się obejrzał budził go kobiecy głos. Głos iście anielski.

- Halo! dzień dobry! Słyszy mnie pan?

Robert mrugnął kilka razy. Przed oczami miał wprawdzie kobietę, ale każdy by się zgodził, że z aniołem miała niewiele wspólnego. Rosła, potężna, z krótkimi, ciemnymi włosami uczesanymi na kształt irokeza. Jakby tego było mało, miała na sobie glany, poplamione dżinsy, kurtkę odblaskową, a pod nią czarną niczym węgiel koszulkę z logo ACDC. Mimo to w Robercie coś drgnęło. Głęboko, we wnętrzu. Miał wrażenie, że ktoś zatrzymał jego serce, by zaraz popędzić je batogiem, by galopowało co sił.

- Wszystko w porządku? – zapytała już spokojniej, a on przypomniał sobie, gdzie jest i na co czeka.

Na poboczu, tuż przed jego samochodem stała laweta, a kobieta, sądząc po stroju, była jej kierowcą.

- T… tak. Chyba przysnąłem.

Podrapał się po rzadkim owłosieniu na czubku głowy, jednak zaraz znieruchomiał. Jego wybawicielka uśmiechnęła się z widoczną ulgą. Był to uśmiech delikatny, ale szczery i jakimś cudem zamącił w umyśle Roberta. Mężczyzna ledwie zarejestrował, że ona wyciąga do niego pomocną dłoń. Ujął ją z lekkim wahaniem. Dotyk skóry nieznajomej okazał się rażący niczym piorun, który swoją siłą dosięga każdej, nawet najmniejszej komórki w ciele. Robert podniósł się jednak i jak oczarowany podążył za kobietą do swojego samochodu. Kiedy stanął obok niej, musiał lekko zadzierać głowę, ale wcale go to nie zrażało. Doszedł do wniosku, że wcale by nie narzekał, gdyby musiał tak na nią patrzeć cały dzień.

- Co się stało? – zapytała. Brzmiała rzeczowo.

- Nie mam pojęcia – powiedział skołowany nie tyle swoją niewiedzą, co wrażeniem, jakie na nim zrobiła. – Zaczęło się dymić i zauważyłem, że silnik się zagrzał.

Basia sprawnie otworzyła maskę i zawiesiła dłoń nad silnikiem.

- Wskaźnik dojechał na czerwone?

Robert pokiwał głową, obserwując, jak dotyka różnych części.

- A dym był biały, czy raczej ciemny?

- Biały.

- Prawdopodobnie to jakaś usterka układu chłodniczego, ale konkretniej powiemy po oględzinach w warsztacie. Dobrze, że się pan od razu zatrzymał.

- Dziękuję. – Krótką wypowiedź Roberta zagłuszył trzask zamykanej maski.

Mężczyzna odsunął się i obserwował, jak kobieta sprawnie wciąga samochód na lawetę, a później spina go pasami. Wstydził się swojej bezczynności.

- Może pomóc? – zagadnął.

- Dzięki, świetnie sobie radzę.

- Widzę, ale tak jakoś mi dziwnie, że pani tak wszystko sama… - wybąkał nieśmiało.

Kobieta rzuciła mu czujne spojrzenie. Po chwili zaciągnęła ostatni pas zabezpieczający samochód i podeszła do Krupy. Znalazła się tak blisko, że czul jej zapach, od którego zakręciło mu się w głowie.

- Niech zgadnę. Gdybym była mężczyzną, nie czułby pan żadnego dyskomfortu, prawda?

Spłonił się. Miała rację.

- Przyznaję się do winy. Przykło mi, jeśli tym panią ułaziłem.

Kobieta zamrugała. Jednak zdziwienie reraniem mężczyzny szybko zniknęło z jej twarzy. Zastąpiła ją życzliwość.

- Tak właściwie Basia jestem.

Krupa jeszcze bardziej poczerwieniał. Wahał się przez chwilę. Czasem nowopoznanym osobom przedstawiał się jako Tomek. Było to jego drugie imię, a że nie zawierało litery „r”, oszczędzało komplikacji. Patrząc na kobietę, zapragnął, by poznała prawdziwa wersję jego całego, więc wziął głęboki wdech. Odezwał się, jakby uwalniał ciało od długo noszonego ciężaru:

- Łobełt. Łobełt Kłupa, przy czym ł to tak napławdę nie jest ł. Łozumie pani?

- Jaka pani? Proszę, jestem Basia i wszystko rozumiem. Robert Krupa.

Mężczyzna przytaknął. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego twarz wręcz rozpromieniła się w uśmiechu. Poniekąd bał się, że ta niezwykła kobieta zacznie się z niego śmiać albo chociaż poczęstuje go pełnym litości spojrzeniem. Tymczasem ona przeszła z jego dysfunkcją do porządku dziennego, jakby nie była niczym niezwykłym.

Wsiedli do lawety. Ledwie ruszyli, Robert głowił się, jak zagaić rozmowę. Chciał poznać Basię, czegoś się o niej dowiedzieć, ale każde nasuwające się pytanie, wydawało mu się zbyt wścibskie, czy prywatne. Wiercił się zatem na siedzeniu i zezował w bok, podziwiając profil kobiety.

- Jechałeś gdzieś, czy już wracałeś do domu? – zapytała niespodziewanie, a on odetchnął, ciesząc się, że to ona rozpoczęła.

- Włacałem. Odbiełałem dzisiaj połód labradorki.

- Jesteś weterynarzem?

- Tak. Kocham zwierzęta. Są dużo płostrze od ludzi. A ty? Lubisz zwierzaki? – zapytał, modląc się w duchu, żeby nie wyznała, że cierpi na ostrą alergię na sierść.

- Tak. Zawsze marzyłam o psie, ale miałabym dla niego za mało czasu. Dużo pracuję. Wiesz, rodzinna firma.

- To bałdzo łozsądne podejście. Za dużo osób przygałnia zwierzęta, nie zdając sobie sprawy, jak wielkiego obowiązku się podejmują. Wałsztat jest twój?

- Mój i braci. Prowadzimy go razem. Mamy rodzinny talent do naprawiania rzeczy.

- Ja niezbyt się znam na mechanice – powiedział, po czym zaśmiał się sam z siebie. – Mam nadzieję, że kiedy już się do tego przyznałem, nie wymyślicie dziesiątki ustełek do napławy, żeby naciągnąć sepleniącego naiwniaka.

- Sugerujesz, że jestem nieuczciwa?

- Ty nie, a przynajmniej nie wyglądasz, ale twoich błaci nie znam. Bez ułazy.

Basia uśmiechnęła się pod nosem.

- Spokojnie, obiecuję, że naprawa będzie dobrze wyceniona, a co więcej wykonana wzorowo.

- Ojciec zawsze mi powtarzał, że jestem zbyt miękki i naiwny. Chyba miał łację, bo w zupełności ci wierzę.

W chwili, gdy te słowa opuściły usta Roberta, pomyślał, że nie powinien być tak szczery. Może ten jeden raz lepiej było udawać kogoś innego. Basia nie wyglądała, jakby lubiła miękkie kluchy, którą notabene był. Wyglądała na niezależną, silną i przebojową. Pewnie takiego właśnie mężczyzny szukała. Robert ani nie był silny, ani na takiego nie wyglądał, o przebojowości nawet nie wspominając. Był jakieś dziesięć centymetrów niższy niż kobieta, chuderlawy, a do tego miał głębokie zakola.

Te wszystkie myśli przetaczały się przez jego głowę. Stopniowo odbierały mu tą odrobinę nadziei na pogłębienie relacji z Basią, gdy ona powiedziała coś, co napełniło go nową wiarą.

- To dobrze. Zaufanie jest podstawą każdej znajomości.

Tak gawędzili sobie aż do samego warsztatu. Później Robert przepakował swoje rzeczy do samochodu zastępczego i odjechał z bólem serca, którego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczył.

*

Barbara Dębska osobiście zajęła się naprawą samochodu weterynarza. Braciom nawet nie pozwoliła się do niego zbliżyć, co stanowiło sytuację nietypową. Żaden z mechaników tego nie komentował, a przynajmniej nie w obecności siostry. W swoim towarzystwie zastanawiali się głośno, co może być tego przyczyną. Właściciela auta nie znali, bo gdy siostra przywiozła uszkodzony samochód, byli poza warsztatem. Odrobinę się niepokoili, kolejny raz zapominając, że ich siostra jest już kompletnie dorosła. Jednak to  zmartwienie nie doskwierało im aż tak mocno, by chcieli ryzykować zadawaniem pytań. Dlatego z niecierpliwością czekali na rozwój wypadków.

Gdy samochód został naprawiony, Barbara zadzwoniła do Roberta. Słuchała kolejnych sygnałów z mocno bijącym sercem. Mężczyzna nie imponował może aparycją, ale miał w sobie coś, co poruszyło w kobiecie struny, o których nawet nie miała pojęcia. Do tego patrzył na nią w sposób, który przywodził jej na myśl jawny zachwyt. Przez całe jej życie niewielu takich spojrzeń doświadczyła. Nie stanowiła bowiem ucieleśnienia męskich fantazji. Była raczej tęga, wysoka, a jej śmiały styl niejednego odstraszał na samym starcie. Taka jednak była. Uwielbiała samochody i dobrego, mocnego rocka. Włosy nosiła krótkie, bo tak jej było wygodnie, a szpilek i szminek szczerze nienawidziła. Nie chodziło tu o uprzedzenia, czy jakieś wymyślne zasady. Najprościej w świecie od obcasów puchły jej stopy, a pomadki wszystko brudziły i zdecydowanie zbyt szybko schodziły z ust. Taka już była. Jednak w końcu znalazł się ktoś, komu wcale to nie przeszkadzało.

Robert Krupa wydawał się miły i wrażliwy. Idealny dla niej. Miała bowiem po dziurki w nosie napompowanych macho. W tej materii wystarczyli jej bracia. Obawiała się jednak, czy dobrze odczytała zainteresowanie mężczyzny. Nie była w tej kwestii specjalistką. Mogła się pomylić. Może wzięła podziw za zwykła sympatię, a może nawet radość z otrzymanej pomocy. Nie była pewna. Wiedziała jednak, że chce się przekonać. Miała trzydzieści pięć lat i zadawała sobie sprawę, że jeśli teraz nie zbierze się za odwagę, przez resztę swojego czasu na tym świecie będzie sobie to wypominać.

Gdy rozbrzmiał głos w słuchawce, zrobiło jej się gorąco. Mało brakowało, a zapomniałaby po co dzwoni.

- Możesz już odebrać samochód – powiedziała. – Wszystko działa. To była usterka układy chłodniczego, ale całe szczęście niezbyt poważna.

- To świetnie. Mam usiąść zanim podasz mi cenę?

Barbara słyszała po głosie, że uśmiechał się, zadając to pytanie. Oczami wyobraźni widziała jego radosną twarz. Automatycznie i jej poprawił się humor.

- Możesz stać. Nie jest tak źle.

- Będę za godzinę, dobrze?

- Jak ci wygodnie, pracujemy do piątej.

- W takim łazie do zobaczenia.

Po odłożeniu słuchawki, Basia niemal pląsała po warsztacie. Mruczała pod nosem jakąś piosenkę, wprawiając braci w jeszcze większe zdumienie.

Pięćdziesiąt minut później pod warsztatem usłyszeli znajomy dźwięk silnika. Ktoś przyjechał starym gruchotem, którego użyczali klientom jako samochodu zastępczego. Największy z braci, Stasiek, podszedł do okna. Zamierzał podpatrzyć tajemniczego klienta. Omal nie usiadł na podłodze z wrażenia, kiedy ten opuścił pojazd. Po chwili mały, chudy, prawie łysy facet zmierzał w stronę warsztatu z ogromnym bukietem róż, zza którego ledwie było go widać. Mechanicy stali przylepieni do szyby, szturchając jeden drugiego, ale żaden nie wiedział, co powiedzieć.

Pierwszy ocknął się średni brat, Kuba. Szybkim krokiem podszedł do wejścia, wcześniej zezując w głąb warsztatu, by sprawdzić, gdzie jest Basia. Nigdzie jej nie dostrzegł. Uznał, że jest bezpiecznie i może wybadać faceta.

- Dzień dobry – zagrzmiał, gdy Robert przekroczył próg.

Kwiaty powędrowały w bok, odsłaniając niepozorne oblicze weterynarza.

- Dobły. Przyszedłem odebłać samochód – odezwał się.

Kuba otworzył usta, ale zaraz je zamknął, jak ryba wyłowiona z wody. Nie mógł zrozumieć, jak TAKI facet mógł zrobić jakiekolwiek wrażenie na jego ukochanej siostrze. Był… Był mały, ciapowaty, a ze swoją wadą wymowy, aż wzbudzał litość.

- Basia dzwoniła, że już jest gotowy. A jest może? Znaczy Basia, czy jest? – kontynuował Robert, gdy nie doczekał się żadnej odpowiedzi.

Był lekko zdenerwowany. Zamierzał zaprosić kobietę na kolację, a stojący przed nim wielki facet wcale nie dodawał mu odwagi. Bolał go brzuch, pociły mu się dłonie i mało brakowało, a do rerania doszłoby jąkanie.

- Jest. Chyba. Sprawdzę – wybąkał mechanik i gdzieś zniknął.

Robert rozejrzał się i wszedł głębiej. Kwiaty przysłaniały mu sporą część pola widzenia, a szczególnie stopy i to co przed nimi. W pewnym momencie Robert nie zauważył skrzynki na narzędzia, potknął się, zachwiał i runął w dół. Spodziewał się poczuć betonową posadzkę dosyć szybko, ale się rozczarował. Pozostał w stanie nieważkości dużo dłużej, bo przez przypadek wpadł wprost do kanału. Jego dno przywitało go niespotykanym bólem, który uhonorował głośnym krzykiem.

Rumor ściągnął do hali trzech braci i Basię. Gdy kobieta zobaczyła pojękującego z bólu, Roberta, pozwoliła sobie na swój własny okrzyk przerażenia. Mężczyzna leżał w pozycji embrionalnej, otoczony tuzinem dorodnych róż, które jak się słusznie domyśliła, przyniósł dla niej.

Szybko otrzeźwiała. Czym prędzej zeszła do mężczyzny, by ocenić jego stan. Jednocześnie wybrała na telefonie numer alarmowy.

Karetka przyjechała po kwadransie. Ratownicy wstępnie opatrzyli Roberta, ale zaraz wpakowali go do wozu i odjechali. Barbara pognała za nimi, zostawiając osłupiałych braci na miejscu wypadku.

*

Pobyt w szpitalu skończył się na oddziale ratunkowym, gdzie w towarzystwie Basi Robert spędził dziesięć godzin. W tym czasie zdążyli go dogłębnie zbadać, prześwietlić, a na końcu zagipsować rękę od dłoni aż do barku.

Krupie wstyd było za swoją ślamazarność. Gdyby nie okazał się tak niezdarny, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej. Niemniej cieszył się z obecności Basi, która działała na niego lepiej niż kroplówka z środkami przeciwbólowymi. Siedziała obok niego wytrwale, robiąc jedynie jedną przerwę na wypad do sklepu po jakąś przekąskę. Przeleżane kanapki z Żabki nie były może kolacją, którą zaplanował sobie Robert, ale w tamtej chwili w zupełności im wystarczały.

Siedząc w kącie sali, rozmawiali przyciszonymi głosami, jakby wymieniali się najskrytszymi tajemnicami. Z każdą godziną zmniejszali dzielący ich dystans, aż w końcu Basia przysunęła się na tyle, że ich ciała stykały się na całej długości, co przysporzyło weterynarzowi nowych zawrotów głowy.

- Przykro mi z powodu tego wypadku. Tamta skrzynka nie powinna tam stać – powiedziała.

- Przestań. Gdybym patrzył pod nogi, nic by się nie stało. To moja wina.

Basia wetchnęła głośno.

- Piękne były te kwiaty.

- Pławda? Sam wybiełałem. Szkoda, że się połamały.

- Szkoda, że ty się połamałeś.

- Też łacja. – Zachichotał. – Ale nie ma tego złego.

- Co masz na myśli?

- Siedzisz tu ze mną już osiem godzin. To znacznie dłużej niż w przypadku kolacji, na któłą chciałem cię zapłosić.

Spojrzeli sobie w oczy. Barbara nabrała rumieńców, na widok których jej bracia pewnie pospadaliby z krzeseł, gdyby byli świadkami tej sceny.

Robert przełknął ślinę i zapytał z pełną powagą:

- Czy tylko z poczucia winy jeszcze tu jesteś?

Basia uśmiechnęła się nieśmiało i pokręciła głową.

- Nie.

I wtedy pocałowali się po raz pierwszy. Był to gest niepewny, pełen pytań, ale też nadziei i trzepotu motylich skrzydeł.

*

Rekonwalescencja Roberta przebiegała prawidłowo. Z pomocą Basi zjawiał się na kontrolach lekarskich, a nawet przytył kilka kilogramów, bo kobieta okazała się całkiem niezłą kucharką. Zaopatrywała mężczyznę w najlepsze obiady, jakie od lat miał okazję jadać. Razem wychodzili na spacery i trzymali się za ręce. Na ulicy przyciągali spojrzenia ciekawskich. Byli bowiem niezwykła parą. Ona większa od niego wzdłuż i wszerz, on drobny i niepozorny. Ona w glanach, skórzanych spodniach i czarnych koszulkach z wymyślnymi grafikami, on w mokasynach, sztruksach i koszulą pod swetrem w rąby. Ona z irokezem na głowie, on z pokaźnymi zakolami. I choć znaleźli się tacy, których te wszystkie różnice kuły w oczy, oni zupełnie się tym nie przejmowali. Nie zamierzali kryć się po kątach ze swoim szczęściem tylko dlatego, że świat zamieszkiwali ludzie pełni ograniczeń. Całe szczęście poza nimi byli też tacy, którzy wiedzieli, że każdy zasługuje na miłość, bez względu na wszystko.

 KONIEC


Komentarze

  1. O miłości można mówić bardzo wiele, ale przede wszystkim najważniejsze jest to, aby dbać o nią, jak tylko możemy. Okazywać uczucia można w różnych sposób. Na przykład świetnym rozwiązaniem jest SMS dla ukochanej osoby na dzień dobry. Jak napisać takiego smsa? Strona https://kobietamawplyw.pl/sms-na-dzien-dobry-dla-niego-i-dla-niej/ podpowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny pomysł. Taka wiadomość z rana poprawia dzień obu stron, a nie kosztuje wiele.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popular posts

Zdradzony - Opowiadanie

Opowiadanie flash fiction, czyli krótki tekst do szybkiego przyswojenia. Tym razem w formie listu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. 😊 Moja najdroższa Jolu! Czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Był słoneczny, ciepły dzień. Właśnie odebrałaś dyplom. Miałaś na sobie białą bluzkę i granatową garsonkę. Zdążyłaś już uwolnić włosy z ciasnego koka. Byłaś taka piękna. Stanąłem na Twojej drodze, a ty patrzyłaś na mnie z zachwytem. Dotknęłaś mnie wtedy. Tak delikatnie i czule, jak nikt przedtem. Już wtedy wiedziałem, że będzie nam razem dobrze. Był czas, że wszyscy Ci mnie zazdrościli. Dodawałem Ci szyku i elegancji. Chyba właśnie dlatego lubiłaś zawsze mieć mnie pod ręką. Nie narzekałem. Podążałem za tobą wszędzie. Zaślepiony miłością byłem przekonany, że ta idylla nigdy się nie skończy. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że mnie porzucisz, zaśmiałbym mu się w twarz. A teraz… Teraz mogę jedynie wylewać ciemne łzy na ten arkusz papieru, którego nigdy nie zobaczysz. Braku

Zapowiedź powieści - Proste rozwiązania - Paulina Wysocka - Morawiec

  Witajcie kochani! Dziś pragnę podzielić się z Wami niezwykłą wiadomością. Już wkrótce, konkretnie 27 sierpnia bieżącego roku, ukaże się moja trzecia powieść "Proste rozwiązania". Tym razem mam dla Was całkiem nową historię, niezwykłych bohaterów i myślę, że wiele emocji. ;) "Proste rozwiązania" to z jednej strony romans biurowy, a z drugiej dramat młodej dziewczyny wychowanej w domu dziecka, która najlepiej jak potrafi próbuje wkroczyć w dorosłość. Bohaterką jest Sandra, a jej życie zostaje przedstawione w dwóch perspektywach: teraźniejszości, w której nawiązuje bliską relację ze swoim szefem oraz przeszłości, gdzie popełniła kilka błędów, idąc na skróty. W pewnym momencie obie ramy czasowe zderzają się, a w życiu Sandry pojawia się niezłe zamieszanie. Czy sobie z nim poradzi? I co zrobi jej szef, gdy dowie się, że nie jest tak kryształową postacią, jak to sobie wyobrażał? "Proste rozwiązania" już jest w drukarni, a ja jeszcze raz przeczytałam tekst od d

5 sposobów na okładkę książki.

Dziś mam dla Was kilka propozycji na ciekawe obłożenie książek. 😄 Zacznijmy jednak od tego, po co właściwie się w to bawić.  1. W pierwszej kolejności pomyślmy o książce, po którą sięgamy szczególnie często. Macie taką? Jej fabryczna okładka zapewne jest już nieco powyginana, obdarta i wypłowiała, prawda? Patrząc na nią masz wrażenie, że za niedługo się rozpadnie albo jest na tyle nieestetyczna, że chowasz ją w najmniej widocznym miejscu, żeby nie szpeciła cennego księgozbioru. 2. Drugim przypadkiem, kiedy okładka na książkę może się przydać, jest nasza prywatność. Przecież nie zawsze masz ochotę, żeby wszyscy widzieli, co czytasz. Ma to zastosowanie w przypadku naszej biblioteczki oraz gdy zabierasz książkę do pociągu, czy autobusu. Uniknij ciekawskich, czy zbulwersowanych spojrzeń i daj sobie nieco przestrzeni. 3. Masz dzieci w wieku szkolnym? Chcesz, by ich podręczniki były zabezpieczone, a jednocześnie niepowtarzalne? Świetnie. Zafunduj im piękne, indywidualne o