Rodzinny wypoczynek na Dolnym Śląsku
Udział w przygodzie wzięło dwoje zmęczonych codziennością dorosłych oraz dwie ciekawe świata dziewczynki w wieku 6 i 4 lat.
W tym roku w ramach urlopu postawiliśmy na góry. Wybór w
naszym kraju szeroki. Bieszczady były jakiś czas temu, Tatry jakoś nam się nie
widziały, ale za to Karkonosze… Cóż, Dolny Śląsk przedstawiał się dosyć
przyjemnie. Zatrzęsienie atrakcji dla dorosłych oraz dzieci i Śnieżka –
pierwszy szczyt, który planowaliśmy dla naszych małych podróżniczek.
Noclegu szukałam dosyć długo, bo kilka dni. Zależało nam na
miejscu z osobnym łóżkiem dla dzieci, łatwym wyjściem na powietrze (balkon /
taras) oraz z aneksem kuchennym, żeby bez problemu przygotować śniadanie,
kolację, od biedy prosty obiad. Karpacz odpadł na początku. Odstraszyły nas
ceny. Szukaliśmy zatem w jego najbliższej okolicy. Tak znalazłam „Dolinę Sosny” w Bukowcu. Czteroosobowy domek na uboczu, w ciszy, spokoju, z widokiem na
Śnieżkę i w rozsądnej cenie. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że do
dyspozycji mamy jeszcze plac zabaw i wspaniałych gospodarzy. Lepiej być nie
mogło.
Na siedmiodniowy pobyt miałam przygotowaną długą listę
okolicznych atrakcji, z których mogliśmy skorzystać. Wiedziałam, że nie damy
rady zrealizować wszystkich punktów, ale przynajmniej zapewniłam nam wybór. Dzięki
temu każdy dzień obfitował w atrakcje, bez zbędnego główkowania, co tu dzisiaj
zobaczyć. Ot, wybieraliśmy coś z rozpiski.
Park Miniatur Dolnego Śląska
Pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy i bardzo się z tego
cieszyłam. Najważniejsze zabytki, zamki, pałace, te z bliższej i dalszej
okolicy. Wszystko z przewodnikiem, który miał dla zwiedzających ciekawostkę o
każdym z nich. W Parku Miniatur weszliśmy na rekonstrukcję Śnieżki, poznaliśmy
legendę o zamku Chojnik i wielu innych miejscach. Po pierwsze cieszyłam się, że
nawet jeśli nie zwiedzimy wszystkiego, to już co nieco widzieliśmy (w
miniaturze, ale jednak.) Po drugie dowiedzieliśmy się, które z tych wszystkich
miejsc wydały nam się najciekawsze i zyskały status „must see.”
Dziewczyny nie były zbytnio zainteresowane przewodnikiem,
ani tym co mówi, ale bardzo im się podobały rekonstrukcje budynków i te małe figurki,
które grały ludzi na dziedzińcach, czy podwórzach. Furorę zrobiła kolejka,
która krążyła wokół zamku Książ. Tym sposobem wszyscy wyszli z parku zadowoleni.
Zamek księcia Henryka
Zamek myśliwski z 1806 roku, znajdujący się na wzgórzu
Grodna. Fajnie zobaczyć, choć to same mury, ale za to z wieżą widokową i salą
rycerską, gdzie można przymierzyć się do dwóch „tronów.” Wstęp tani, bo poniżej
10 zł za bilet, a i podejście niezgorsze nawet dla dzieci. Szliśmy jakieś pół
godzinki z parkingu, przy którym też były śliczne widoki.
Po kilku minutach przechadzki natrafiliśmy na rozstaj dróg. Jeden
szlak prowadził trudniejszą, ale krótszą trasą (20 min), drugi łatwiejszą, ale dłuższą
(30 min). Na górę ruszyliśmy krótszą drogę, schodziliśmy dłuższą. Na obu
dziewczynki poradziły sobie świetnie.
Muzeum Sentymentów w Karpnikach
Muzeum powstałe w starej fabryce dywanów zapewnia podróż do
czasów PRL. Było wszystko, od starej frani, przez wszystkie modele rowerów, po „Porwanie
Baltazara Gąbki” na starym telewizorze i słodycze dzieciństwa. Dziewczyny
wybrały dla siebie lizaki w kształcie smoczków, ale wielbicie gum do żucia
mogli sobie kupić Turbo. Każde pomieszczenie urządzone było, jak kiedyś. I tak
znaleźliśmy się w łazience, pokoju dziennym, dziecięcym, młodzieżowym, w biurze
urzędnika i wielu innych miejscach. To była prawdziwa podróż lata wstecz i jak
sama nazwa głosi, było sentymentalnie. Aż łezka kręciła się w oku.
W tym miejscu mogliśmy pokazać naszym córkom, jak
dorastaliśmy, jakich telefonów się używało, jak się żyło. Odbyliśmy wspaniałą przygodę.
Szczególnie polecamy jako opcję na gorszą pogodę.
Karpacz
Karpacz przywitał nas słońcem i bezchmurnym niebem, ale też drogimi
parkingami i mrowiem turystów. Wybraliśmy się na deptak, gdzie ciężko było się
przecisnąć przez tłum. Tam zahaczyliśmy o tor saneczkowy z niebotyczną kolejką
do kasy. Zjedliśmy lody i uznaliśmy, że dziękujemy, odpuszczamy.
Planów w związku z Karpaczem mieliśmy wiele, ale po tym doświadczeniu postanowiliśmy odłożyć je na jakiś spokojniejszy czas, gdy ludzi będzie mniej. Dlatego kiedy indziej zobaczymy Zaporę i kościółek Wang.
Śnieżka
Śnieżkę odkładaliśmy z dnia na dzień głównie z powodu
pogody. Bardzo nie chciałam, żeby zaskoczył nas deszcz, czy burza. Gdy
zapowiedzi meteorologiczne stały się odpowiednio korzystne, ruszyliśmy na
wyprawę.
Rano trochę ciężko było nam się zebrać, co okazało się
odrobinę zgubne, bo o dziesiątej i o miejsce parkingowe zrobiło się trudno, i
kolejka do wyciągu na Kopę była dosyć pokaźna. Tak, tak, nasza wina, że
czekaliśmy godzinę, ale najważniejsze, że się doczekaliśmy. Zatem wjechaliśmy
wyciągiem krzesełkowym na Kopę, a stamtąd spacerkiem przeszliśmy do Domu Śląskiego.
Tam przywitał nas tłum turystów, niebotyczne kolejki do toalety i baru oraz
przeokropny wiatr. Nie daliśmy się jednak zniechęcić. Po krótkim postoju
ruszyliśmy dalej.
Od Domu Śląskiego na Śnieżkę można iść dwoma szlakami:
czarnym i niebieskim. Czarny - krótszy, ale bardziej stromy, w dodatku w
sezonie jednostronny (tylko w górę). Nasza czteroletnia córka już trochę
marudziła. Baliśmy się, że będzie chciała zawracać, a jak tu z czarnego wrócić,
skoro nie można? Postawiliśmy więc na łagodniejsze podejście, choć dłuższe.
Powolutku, z przystankami dla dzieci, marudzeniem ze strony
małych i nieustanną gadką motywacyjną dorosłych, weszliśmy na górę. Satysfakcja
za to była ogromna. Śnieżka została zdobyta i nawet nie przydały się płaszcze
przeciwdeszczowe.
Jeśli wybieracie się z dziećmi pierwszy raz, radzę
przygotować się na silny wiatr, zmienną pogodę i dużo niższą temperaturę niż na
dole. Nasz ubiór może nie był najgorszy, ale w trakcie żałowałam, że nie
zabrałam czapek dla dzieci. Kapuce w kurtkach okazały się nieco niewygodne, bo
co chwila wiatr je zdmuchiwał z głów, a to trochę drażniło i obierało
przyjemność dziewczynkom z marszu, ale cóż, następnym razem będzie lepiej.
Niemniej dzieci były dzielne, a podejście było wygodne, bo cały
szlak niebieski został wybrukowany kamieniami. Zatem całą eskapadę uznajemy za
udaną.
Zamek Chojnik
Zamek Chojnik skusił nas legendą o pięknej Kunegundzie,
córce kasztelana. Podobno piękna panna postanowiła, że wyjdzie tylko za tego
rycerza, który okrąży konno jej rodzinny zamek. Zadanie było bardzo trudne, bo
każdy kolejny chętny spadał z klifu wprost do przepaści. Znalazł się jednak
taki śmiałek, którego Kunegunda była gotowa poślubić nawet bez próby. On jednak
mimo wszystko podjął wyzwanie. Udało mu się, a później… odjechał w siną dal.
Kunegunda byłą tak załamana, że sama skoczyła w przepaść.
Zatem mamy zamek z tragiczną historią i duchem. Jak oprzeć
się pokusie jego zwiedzenia? Właśnie. Nie można. Trzeba się jednak liczyć z
tym, że podejście może nie być takie łatwe.
Tak jak w poprzednie miejsca i do zamku Chojnik prowadzą dwa
szlaki. Jeden bardziej naokoło, ale za to w formie dosyć wygodnej ścieżki, choć
wiadomo nadal pod górę. Drugi bardziej stromy, ale przynajmniej w odległości
krótszy. Rzecz jasna w drodze do zamku wybraliśmy czarny, a na powrót
niebieski, bo chcieliśmy zobaczyć obie trasy i zaliczyć wszystkie atrakcje po
drodze. I dobrze, bo gdyby nam przyszło wracać trudniejszą trasą, chyba byśmy
zawrócili. Były stopnie z desek, ale potrafiły być tak wysokie, że nawet mi
sprawiały problem, choć to nic dziwnego, bo wzrostu mi los poskąpił. Miejscami
trzeba było wspinać się po skałkach. W przypadku małych dzieci bezpieczniej
było wchodzić, niż schodzić. Zawsze jeden dorosły był na końcu i zabezpieczał,
ewentualnie podsadził, gdy było za wysoko.
Później, gdy szlaki na powrót się złączyły, było już lepiej,
ale nadal stromo i męcząco. Kiedy doszliśmy na górę, wszyscy potrzebowaliśmy
pięciu minut na oddech i regenerację sił. A przydały się, bo na samym zamku też
było co zwiedzać.
Bilety jednocześnie były mapą z opisem i legendą o
Kunegundzie. Na dziedzińcu puszczany był lektor i można było posłuchać
ciekawostek o zamku i jego historii. Weszliśmy na wieżę widokową, przeszliśmy
wzdłuż murów i bardzo zmęczeni ale też szczęśliwi zeszliśmy na dół.
Zamek Czocha
Będąc na Dolnym Śląsku bardzo, ale to bardzo chciałam
zobaczyć Zamek Czocha. Musieliśmy jechać do niego godzinę, ale to i tak bliżej
niż bezpośrednio spod Częstochowy. Bilety obejmowały zwiedzanie z przewodnikiem
i wstęp do Sali tortur. Sala zrobiła na nas wrażenie, bo została bardzo
ciekawie przedstawiona. W celi siedział czarownik, gdzieś pod ścianą wisiała
czarownica. Niektóre kukły były ruchome, do tego dochodziły nagrania audio z
opisem danych narzędzi tortur, bądź historiami nieszczęsnych więźniów. Do tego
dochodziła gra świateł i jęki w tle. Jak wspomniałam, nam się podobało, za to
nasza najmłodsza córka wymiękła i chciała wyjść. Nie ma się co dziwić, czasem
trudno wytłumaczyć czterolatce, że to wszystko tylko na nimby.
W zamku do zwiedzania udostępnione jest tylko kilka komnat,
bo reszta jest przeznaczona na hotel. Niemniej było ciekawie, bo mogliśmy
skorzystać z kilku tajnych przejść i posłuchać ciekawostek, które miała w
zanadrzu przewodniczka.
Naszym córkom najbardziej spodobał się plac zabaw i fontanny
w ogrodach. Takie to mało wymagające stworzenia. 😉
Ptasi Park ZOObaczysko w Sosnówce
Zdecydowanie polecam to miejsce, jeśli wybieracie się z
dziećmi. Ptaki drapieżna w klatkach, te łagodne na wolnym wybiegu. Kury w
różnych kolorach i rozmiarach, to samo gołębie, do tego papugi, które przysiądą
na ramieniu albo głowie, a nawet bocian. Prócz ptaków zobaczyć można nutrię i
króliczki miniaturki, które kicają swawolnie po całym obiekcie. Dla dziewczyn stanowiły
niesamowitą frajdę, szczególnie, że przy wejściu dostały po kubeczku z ziarnem
i warzywami do karmienia. Wszystko to w pięknie zaaranżowanym ogrodzie, który
cieszył oczy i uspokajał.
Western City – Ściegny
Park rozrywki z mnóstwem atrakcji, blisko Karpacza, z
pięknym widokiem na góry.
Pokazy kowbojskie i indiańskie, w cenie biletu przejażdżka
konno i lokomotywą, rzucanie podkową i włócznią, łapanie cielaczka na lasso, czy
nauka wspinania się po palu. Morze atrakcji, dzięki czemu czas płynie szybko.
Warto zarezerwować sobie na odwiedziny co najmniej kilka godzin. Najlepiej
zacząć rano, żeby nie przegapić żadnego z pokazów.
Rzecz jasna na miejscu oferta gastronomiczna zaczynając od słodkich
przekąsek, kończąc na czymś bardziej konkretnym. Full opcja dla całej rodziny.
Muzeum broni i militariów w Świdnicy
Atrakcja zdecydowanie dla dużych i małych chłopców, ale córkom
też się podobało. Wojskowe pojazdy, a nawet samolot i helikopter. Przy wyjściu
młode uparły się na zabawkowy czołg i samochód. Cóż, pamiątki też trzeba
przywieźć. 😉
Zamek Książ
Na zwiedzanie zamku Książ nawet dwa dni by nie wystarczyły.
My odwiedziliśmy go w drodze powrotnej do domu, nieco już zmęczeni i smutni, że
urlop się kończy. Niemniej bawiliśmy się wybornie. Trafiliśmy na wakacyjną
atrakcję, a mianowicie specjalny rodzaj zwiedzania dla dzieci z rodzicami.
Każdy dostał papierową koronę i ruszył śladem damy dworu, która przeniosła nas
w czasie do czasów księżnej Daisy, pani w Książu. Daisy musiała wyjechać, ale
zostawiła nam kilka diamentów i niespodziankę na końcu. W podróży towarzyszył
nam też muszkieter, słaliśmy pocztówki do księżnej, uczyliśmy się walca i
uczestniczyliśmy w turnieju rycerskim. Dziewczyny bawiły się świetnie, my też.
W cenie biletu zwiedziliśmy również tarasy i palmiarnię.
W standardowym bilecie można zwiedzać zamek indywidualnie z
zestawem audio. Dla turystów udostępnione są też podziemia, ale te już sobie
darowaliśmy. Wróciliśmy do domu. Niemniej pewnie jeszcze kiedyś odwiedzimy to
miejsce i to na znacznie dłużej.
Dolny Śląsk zdecydowanie warto zobaczyć. To, co nam się
udało zwiedzić, to ledwie wierzchołek góry lodowej. Nie gnaliśmy jednak, tylko
podeszliśmy do tego na spokojnie, żeby przy okazji po porostu poleniuchować na
tarasie w Dolinie Sosny. Resztę atrakcji zostawiamy sobie na raz następny.
Natomiast wszystkich tych, którzy jeszcze nie byli w Karkonoszach, serdecznie
zachęcam do odwiedzin. Atrakcji jest multum, zabytków również, a widoki
zapierają dech w piersiach.
Komentarze
Prześlij komentarz