NAPAŚĆ - Z ŻYCIA WZIĘTE. PART 2
Napadnięto mnie. Pod własnym domem. Rzecz wydarzyła się kilka dni temu. Rankiem.
Gdy rosa moczyła obuwie, a powietrze było przyjemnie rześkie. Wtedy jednak nie
zauważyłam ani jednej z tych rzeczy. Powód był prosty: byłam zbyt zajęta
pospieszaniem dzieci w drodze z domu do samochodu. Wiadomo, spieszyłam się do
pracy, a oczami wyobraźni już widziałam tych wszystkich niezadowolonych
klientów pod drzwiami biura, którzy już ostrzyli sobie na mnie zęby, bo JA się
spóźniłam. Pędziłam więc za dziećmi obładowana torbami jak wielbłąd, bo przecież nie wybiorą się do dziadka bez tony zabawek, a ja do pracy bez śniadania.
Niespodziewanie poczułam dziwny ciężar na nogawce spodni. Schyliłam się,
obróciłam lekko nogę, by ocenić sytuację i… No cóż, mój przerażony pisk słyszało
chyba pół wsi. Na mojej nogawce uwiesił się oślizgły typ, z rodzaju tych
bezdomnych. Wyrośnięty, jakby samym mięsem go karmili, a nie kapustą, czy co
one tam jedzą. Chwyciłam najbliższy patyk i zaczęłam dziada przebrzydłego
ściągać. Uparty był okropnie. Zrobiło
się jeszcze weselej, kiedy sytuację zauważyły dzieci. Bez wahania zaczęły
rytualny taniec wokół mnie do taktu rymowanki „ślimak, ślimak, pokaż rogi…”
Nawet dobrze się złożyło, bo zagłuszyły moje niezbyt miłe określenia, które
mamrotałam pod adresem pasażera na gapę.
Nie martwcie się, z walki wyszłam zwycięsko, bo ostatecznie
pozbyłam się tej bestii. Niestety nie obyło się bez strat. Do pracy pojechałam
z plamą na spodniach, bo śladom po śluzie ślimaka nie dały rady nawet
chusteczki nawilżające (must have każdej matki). Całe szczęście nikt nie
zauważył, co było chyba jedynym plusem całej sytuacji.
A jak ten cały ślimak się do mnie przykleił? Nie wiem do tej
pory. Podejrzewam, że jakoś pechowo stanęłam, przyczepił mi się do podeszwy
buta i jakoś przeskoczył na nogawkę. Normalnie Tarzan w świecie ślimaków bez
skorupek. Mam szczerą nadzieję, że już
się więcej nie spotkamy.
Komentarze
Prześlij komentarz