Tajemnica domu Uklejów – Aneta Jadowska
Wstęp do fabuły:
Nina Rawicz nigdy nawet nie marzyła, że
los uśmiechnie się do niej tak szeroko i postawi na jej drodze Lulę. Starsza
pani okazuje się nie tylko pracodawczynią, ale
również przyjaciółką. Za jej sprawą młoda kobieta zostaje przyjęta do rodziny z
szeroko rozłożonymi ramionami. Niestety wszystko kiedyś się kończy. Gdy Lula
umiera, Nina nie liczy na nic, a jednak w spadku po starszej pani otrzymuje jej
rodzinny dom w Ustce oraz niemałą sumę pieniędzy, a tym samym szansę na
realizację marzeń o karierze pisarki. Po trudnej przeprawie PKP, Nina zastaje
budynek w nienajlepszym stanie, ale mimo to postanawia spędzić w nim noc. I
byłoby całkiem dobrze, gdyby nie nagła awaria prądu i trup złodzieja, którego
pokonały spróchniałe schody. Wtedy do akcji wkracza miejscowa policja, a Nina
zmuszona jest opuścić posiadłość do czasu wyjaśnienia zajścia. Kobieta nie
zamierza jednak czekać bezczynnie. Postanawia rozpocząć prywatne śledztwo z
pomocą dwóch przyjaciółek po piórze, a tym samym przyspieszyć proces siwienia
kilku funkcjonariuszy. To ostatnie oczywiście niespecjalnie. 😉
Anetę Jadowską znałam głównie z poziomu
fantastyki. Historie co prawda taplały się w sensacji, akcji, trupach i
zagadkach, ale taki pełnokrwisty kryminał jej autorstwa, bez ociupinki Thornu,
czy innego świata wykreowanego, w rękach miałam pierwszy raz. Po lekturze moja
wewnętrzna czytelniczka jest zadowolona jak kocica, która objadła się tłustej
śmietanki, a teraz grzeje się w słonku wyciągnięta na parapecie jak długa.
Możecie mi wierzyć, ona mruczy jak szalona. Dlaczego? Bo było zabawnie,
bohaterowie mnie urzekli swoim podejściem i nawet trafił się leciutki wątek
romantyczny. Powiedziałabym poboczny, ale mimo to warty uwagi.
Dowcip autorki zawsze do mnie trafiał,
więc nic dziwnego, że i tym razem się udało. Szczególnie winszuję ujęcia obrazu
PKP w pełnej krasie. Powinnam współczuć bohaterce a jednak chichrałam się pod
nosem z jej nieszczęścia, jak najgorsza franca. Tak wiem, jestem okropna, ale
co robić, kiedy autorka tak zgrabnie operuje słowem, że chce się śmiać?
Jeśli chodzi o bohaterów, weźmy taką Ninę.
Początkowo miałam ją za szarą, potulną myszkę, z trudną przeszłością, która
przedziera się przez zlodowaciałe morze życia lodołamaczem. Wolno, ale
konsekwentnie. Szybko jednak przekonałam się, że główna bohaterka ma pazurki i
potrafi się bronić kiedy trzeba. Przy okazji jest rozsądna, realnie spogląda na
świat, choć nie brak jej sprytu. Całkiem przyjemna mieszanka i aż żałuję, że
nie istnieje naprawdę, bo chętnie zawarłabym znajomość.
Pozostałe pisarki też wyraźnie odznaczały
się na kartach powieści, co dodało całości urozmaicenia. Bardzo mi się spodobał
wątek przyjaźni zrodzonej w odmętach Internetu i przez bardzo długi czas
rozwijanej online. Kobiety połączyła wspólna miłość do pisania, a gdy
zaiskrzyło, zaczęły zwierzać się sobie i wspierać wzajemnie. Tak powstały
Gracje. Piękny obraz – prawdziwe marzenie.
Podsumujmy: mamy wątek kryminalny
połączony z tajemnicą odziedziczonego domu, brawurową scenę akcji (o której
może nie wspomniałam, ale jest), opowieść o kobiecej przyjaźni, wątek
romantyczny, a to wszystko doprawione odrobiną humoru. Aż miło wziąć na
leżaczek, kocyk, czy w inne dowolne miejsce i nieco się rozluźnić. Z tą wizją
Was zostawiam i przyjemności z lektury życzę. 😊
Komentarze
Prześlij komentarz